Iza, skąd ty znasz tyle słów?! - rozmowa z Izabellą Frączyk, autorką bestsellerowych powieści dla kobiet w każdym wieku i stuprocentowych mężczyzn

– Urodziłaś się w Krakowie, jesteś absolwentką krakowskiej Akademii Ekonomicznej oraz Wyższej Szkoły Handlu i Finansów Międzynarodowych w Warszawie. Pisarstwem zajmujesz się od 2009 roku. Jesteś autorką książek „Pokręcone losy Klary”, „Kobiety z odzysku”, „Dziś jak kiedyś”, „Koniec świata”, „Jak u siebie”, „Siostra mojej siostry”. Podobno porzuciłaś pracę w korporacji na rzecz pisania książek?

– Wcale nie porzuciłam pracy w korporacji  na rzecz pisania książek. Już wcześniej praca przestała mnie cieszyć. Wszystkie szczeble i stopnie wtajemniczenia zostały zdobyte i nastała zawodowa mielizna. W tamtym czasie powiększyła mi się rodzina. Żeby to wszystko pogodzić, podjęłam decyzję o czymś własnym. Nie miałam już czasu i chęci na częste wyjazdy, szkolenia i konferencje.  No, ale cóż, nie ma co ukrywać, że tamtejsze doświadczenia do  dzisiaj  są dla mnie bezcenne. Pisarstwo pojawiło się w moim życiu przez przypadek. Tak trochę dla hecy. Nikt, ze mną na czele, nie spodziewał się, że jednorazowy pisarski wybryk przeistoczy się w coś poważniejszego. Gdy powiedziałam, że piszę książkę, znajomi i rodzina pukali się w czoło i choć dopiero dziś otwarcie się do tego przyznają, już wtedy wiedziałam, że nikt w to moje pisanie nie wierzy.  Po lekturze rękopisu pierwszej powieści,  mój dobry kolega  zadzwonił do mnie poruszony na całego i powiedział: „O żesz! Kurczę! Ja nie wiedziałem, że ty znasz tyle słów!”. (śmiech)

– Już się przyzwyczaiłaś do innego trybu życia, w ciszy, spokoju, gdzie jesteś sama dla siebie szefem?

– Chyba żartujesz? Cisza i spokój? A co to jest? (śmiech). U mnie w domu zwykle panuje prawdziwy młyn. Wiecznie coś się dzieje. Poza tym, poza domem  robię przeróżne rzeczy, więc o ciszy i spokoju nie ma mowy. Żeby uprawiać wolny zawód, trzeba niewątpliwie posiadać umiejętność nałożenia sobie samemu tego zawodowego kagańca, by zamiast wyłożyć się na kanapie przed telewizorem lub iść z koleżanką na plotki,  po prostu zapomnieć na chwilę o bożym świecie  i usiąść do komputera. Trzeba umieć pogodzić to z życiem. Często śmieję się, że pisarz powinien być osobą samotną albo przynajmniej, na czas pisania książki powinien zaszyć się w jakimś afrykańskim buszu. Bez telefonu, internetu, zadań domowych, latania z kotem do weterynarza  i pichcenia obiadków.  W ostatnie wakacje pobiłam mój życiowy rekord. Napisałam opasłą powieść w miesiąc. Cóż, byłam wtedy sama w domu. Zwierzęta obrażone „jechały” na suchej karmie, ja na chińskim żarciu, a dom prawie porósł mchem (śmiech). Potem sprzątałam i prasowałam przez tydzień. A później skończyły się wakacje i teraz znów trzeba godzić dwa równoległe życia toczące się w jednej głowie.

- Zauważyłem, że przy okazji premier wydawniczych zwykle  nie pada hasło pisarz czy pisarka, tylko autor książki. Przywiązujesz uwagę do nazewnictwa?

 – Sama długo zastanawiałam się nad tą kwestią i doszłam do wniosku, że to w dużej mierze wynik branżowego nazewnictwa. W procesie wydawniczym funkcjonuje autor, wydawca, redaktor, korektor, promotor itd.  A przecież nie każdy autor jest pisarzem. Przecież można być autorem wiersza, rzeźby, projektu, pomysłu. To określenie ma wiele znaczeń, ale w naszej branży wszyscy wiedzą, o co chodzi.  Weźmy na przykład podręcznik do geografii. Kto go napisał? Przecież nie pisarz (śmiech). Tak więc sam widzisz, że to kwestia nazewnictwa i używania dwóch słów o innych znaczeniach. Owszem, jestem autorem moich książek, bo to ja je napisałam i  mając swój skromny  wkład w polską literaturę,  jakby nie patrzeć, uprawiam zawód pisarza, choć do tej pory, gdy słyszę, że pod moim adresem pada określenie „pisarz”, to oglądam się za siebie, żeby się upewnić, że to rzeczywiście o mnie chodzi (śmiech). Do tego tak przez skórę czuję, że aby zaczęto określać cię mianem „pisarza”, trzeba sobie  na to w pewien sposób zasłużyć.

– Twoje pierwsze książki „Pokręcone losy Klary” (2010 r.) oraz „Kobiety z odzysku” (2011 r.) były preludium do tego, co wydarzyło się później. Podpisałaś kontrakt z prestiżowym wydawnictwem, byłaś nominowana do nagrody czytelników na Festiwalu Literatury Kobiet Pióro i Pazur. Jak to odbierasz? Nie żałujesz, że wcześniej nie rozpoczęłaś przygody z pisaniem książek?

– Nie żałuję, bo jestem zdania, że w życiu wszystko ma swój czas, a wyróżnienie, o którym wspomniałeś stanowiło dla mnie pewien przełom. Wcześniej nie traktowałam mojego zajęcia zbyt poważnie. Pisałam sobie, ot tak, taki lajcik, nic poważnego i kompletnie odsuwałam od siebie myśl, że ktoś w ogóle te moje książki czyta (śmiech). Zupełnie nie brałam też udziału w życiu towarzyskim mojej nowej branży, bo byłam przekonana, że wszystkie te piszące kobiety, autorki bestsellerów, to wielkie gwiazdy. A tu nie dość, że nagle się okazało, że pisarki, które wcześniej stanowiły dla mnie niedościgniony wzór, są normalnymi kobietami i stoją obok mnie na scenie w czasie gali wręczenia nagród, to jeszcze dotarło do mnie, że znalazłam się tam dzięki czytelnikom, którzy wybrali moją powieść „Dziś jak kiedyś” spośród wielu. Do dziś pamiętam to przerażenie, gdy uświadomiłam sobie, że żarty się skończyły. Moje zajęcie nagle stało się czymś więcej, niż tylko bujaniem w obłokach dla przyjemności. Wtedy poczułam na karku pewne brzemię. Poczułam, że jestem czytelnikom coś winna. Poczułam, że mam wobec nich obowiązek i zaliczyłam twórczy paraliż. Czego nie napisałam, wszystko kasowałam. W pewnej chwili pomyślałam, że niczego już nigdy nie napiszę, ale na całe szczęście wszystko wróciło do normy, a moja kolejna powieść „Jak u siebie” właśnie zakwalifikowała się do półfinału kolejnej edycji siedleckiego  festiwalu „Pióro i Pazur”. Zatem trzymajcie kciuki! (śmiech)

– W Twoich książkach poruszasz sporo tematów obyczajowo-społecznych. Ucieczka młodych ludzi do dużych miast, kobiece wybory, spełnienie w związku, w pracy. Czy tego typu zjawiska są dla Ciebie, jak studnia bez dna w kontekście opisywanych historii?

 – Nie zastanawiałam się nad tym. Nie piszę według planu, więc zaczynając,  sama nawet nie wiem, o jakie problemy otrze się mój bohater. Nie mam w zwyczaju planować, jakież to aspekty społeczne chcę poruszyć. Po prostu pewnego dnia staje przede mną bohater i z jakiegoś powodu rozpoczyna kolejny etap w swoim życiu, a mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko zapisywać to, co się u niego dzieje. A że moi bohaterowie żyją w Polsce, akcja zawsze toczy się tu i teraz, nie ma siły, żeby bohater nie miał współczesnych problemów i nie stawał przed współczesnymi wyborami.

– Od blisko pięciu lat cieszysz się dużym uznaniem i popularnością wśród czytelników. Czy możesz pokusić się o krótką charakterystykę swoich odbiorców?

–  Niezmiernie mnie cieszy, że użyłeś sformułowania „czytelników”, bowiem z tą tak zwaną babską literaturą wcale nie jest tak, jak się większości wydaje. Powszechnym przekonaniem jest, że to ckliwe czytadła dla przysłowiowych kucharek, po lekturze których prawdziwy macho dostałby wysypki. Nic bardziej błędnego. „Literatura kobieca”, to pojęcie bardzo mylące, bowiem książka napisana przez kobietę, każdemu  kojarzy się z łzawym romansem. Rozumiem, że z przyczyn marketingowych takie ujęcie  jest bardzo wygodne i uzasadnione, bowiem wg badań rynkowych kobiety  czytają więcej niż mężczyźni i stanowią lepszy target rynkowy. Ale wracając do sedna. Czym jest kryminał napisany przez kobietę? Romansidłem, czy kryminałem? A thriller, dramat, komedia, powieść obyczajowa? Dlatego właśnie powstał siedlecki festiwal. Po to, by odczarować to przeklęte odium przesłodzonych romansów, jako wyłącznego gatunku pisanego przez kobiety i dla kobiet. Odpowiadając na Twoje pytanie, zapewniam z całą mocą, że oprócz kobiet w każdym wieku, moje książki czytają również stuprocentowi mężczyźni i jeszcze żadnemu z nich przez to męskości nie ubyło (śmiech).

– Jak można zakwalifikować twoją twórczość? Czy przypisanie do jednego nurtu jest w ogóle możliwe?

– To akurat najłatwiejsze pytanie... To powieści obyczajowe z ukłonem w stronę komedii.

– Widzę twoje zaangażowane w internetową promocję własnej twórczości. Strona www, fanpage na facebook’u, współpraca z blogerami i portalami internetowymi. Myślisz, że wersje papierowe książki się obronią?

–  Trudno w to uwierzyć, ale przez ponad dwa lata, rękami i nogami broniłam się przed założeniem konta na facebook’u. Wybrałam stronę www. W końcu dałam się namówić na fanpage, ale on nie może istnieć bez konta osobistego… i tak poleciało. Dziś na mojej stronie mam ponad ćwierć miliona odsłon i kilka tysięcy polubień na fanpage. Niedawno dorobiłam się też grupy fanów na facebook’u, która to grupa, ku mojemu zaskoczeniu, bardzo prężnie się rozwija. Jak widać, w mojej profesji bez internetu się nie da. A w temacie książek, osobiście nie wyobrażam sobie książki bez okładki.  Wiem, że czas leci i ludzie mają różne preferencje. Sama nie wyobrażam siebie biegania po plaży z laptopem lub czytnikiem. A jak braknie prądu albo rozładuje się bateria? To co? Nici z czytania. A poza tym, kto to widział, żeby podłączać książkę do prądu (śmiech).

AK – Dziękuję

Rozmawiał: Arkadiusz Kałucki

fot. Mikołaj Mikołajczyk MAMI Foto Studio

Dodaj komentarz

Komentarze (0)

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Zarejestruj się.