ROSS-WAŻANIA NA TEMAT… Dziś recenzja z filmu „FALA”
Są filmy grozy, które wywołują w nas lęk a nawet panikę. Boimy się, ale strach trzymany jest w ryzach, bo ryzyko przeżycia tego samego w życiu jest minimalne lub wręcz niemożliwe. Ale są filmy, których oglądanie, wprawdzie równie bezpieczne, bo w fotelu przytulnego kina, mogą nas przyprawić o prawdziwy dreszcz grozy. Dlaczego? Bo sytuacja w nich przedstawiona, w każdej chwili może się zdarzyć naprawdę.
Czy po obejrzeniu tego filmu ktoś jeszcze przyjedzie do Geiranger w Norwegii? Pewnie niektórzy dopiero teraz zainteresują się tym wąskim fiordem, dumą Norwegów, wpisanym na listę Dziedzictwa Narodowego Unesco. Będą chcieli na własne oczy zobaczyć kadry, oglądane wcześniej na ekranie. No i zaryzykować. Dziesięć minut by dojechać lub dobiec co najmniej 80 metrów nad poziom morza, to zadanie ekstremalne. Nie wszystkim się uda. Norweski hit końca ubiegłego roku pokazuje, że katastrofa czai się także w miejscu, które na pozór wydaje się najbardziej sielskie na świecie. Cisza, góry i monumentalna przyroda. Bezpiecznie, bo wszyscy się znają. Gdyby nieustannie pamiętali, że żyją na wulkanie, nie udałoby im się tu przetrwać w spokoju ani jednego dnia. A oni pracują, jeżdżą na rowerach i piją kawę, nie pamiętając, że kiedy do fiordu posypie się góra, fala wzniesie się na wysokość co najmniej 80 metrów. I to się w końcu dzieje. Przeżyją ci, którzy zawalczą i będą mieli odrobinę szczęścia.
Wielką siłą tego filmu jest prostota. Zwyczajność, na którą na ogół większość z nas narzeka, jest w „Fali” świętością. Pierwszoplanowi aktorzy nie mają hollywoodzkiej urody, budżet na kostiumy nie pochłonął kokosów. I pewnie dlatego prawda wisi w powietrzu, a surowe piękne norweskich krajobrazów jest dla niej idealnym tłem. No i miłość, która wyzwala w nas odwagę, jakiej próżno szukać na co dzień. Polecam nie tylko malkontentom.
Tadeusz Ross
Komentarze (0)